Zdecydowana większość rodziców(jeśli nie wszyscy) byłaby zła z powodu takiego podejścia ich dziecka do zaistniałej sytuacji. Oczekiwała by przeprosin albo chociaż solidnych wyjaśnień ze strony pociechy. Może nawet postanowili by ukarać niesforne dziecko za taką postawę…

W czasie święta w Jerozolimie Jezus odłączył się od swoich rodziców. Maryja i Józef „zauważyli”–że nie ma Go przy nich–ale nie przejęli się tym. Uznali, że pewnie wraca do Nazaretu z kimś z dalszej rodziny i nie ma się czym martwić. Dopiero po dniu drogi spostrzegli, że coś jest nie tak i zawrócili…

W czasach–kiedy rodzice instalują dzieciom aplikacje pozwalające lokalizować je na GPS i po 5 minutach spóźnienia wydzwaniają do nich–dla wielu osób niezauważenie braku dwunastolatka jest raczej nie do wyobrażenia. Nie mówiąc już o tym, że dzisiaj mało którzy rodzice mają odwagę pomyśleć o dziecku: „nie widzę go, ale na pewno jest bezpieczny i w dobrym towarzystwie”. A dodajmy do tego jeszcze, że to wszystko nie działo się na osiedlu czy w domu—tylko w czasie grupowego pokonywania 150 km pielgrzymki z Jerozolimy do Nazaretu. Nawet w Świętej Rodzinie mogli nie zauważyć, że zgubili dziecko po drodze.

Tak więc reakcja rodziców Jezusa–a zwłaszcza Matki–wydaje się zaskakująca. Czy Maryja usprawiedliwia siebie, czy Jezusa? Otóż to jest kwestia wiary i powołania. Jako Matka Zbawiciela w gruncie rzeczy przeczuwała–w przeciwieństwie do „zwykłej” matki–że skoro poczęła Go z Ducha Świętego, to „włos Mu z głowy nie spadnie” gdyż prawdziwie jest On Synem Bożym+++ Podobnie święty Józef–ziemski „ojciec” Jezusa, który po ludzku martwił się–jednocześnie wykonywał wolę Bożą np uciekając spod władzy Heroda. A Jezus? Choć priorytetem dla Niego było spełnianie woli Ojca—to jednak w pewnym sensie rozumiał postawę ziemskich rodziców i chociaż ich nie przepraszał, postanowił wiernie im służyć do czasu podjęcia Swojej Wielkiej Misji. Maryja–choć nie do końca rozumiała to, co zrobił Jezus–pokornie i z wiarą zachowywała to i inne wydarzenia z Jego życia w swoim sercu. W rodzinie Mesjasza nastała cisza i powrót do codzienności…

Można powiedzieć, że dzisiejsze Słowo Boże to kolejna katecheza wygłoszona przez Jezusa wobec swoich najbliższych. Pytanie o cel poszukiwań wydaje się całkiem proste i konkretne, jednakże przede wszystkim umiejscawia ono człowieka w relacji z Bogiem. Spróbujmy zatem odszukać w tej scenie konkretne Jezusowe podpowiedzi.

Najpierw pytanie o dostrzeżenie odczuwalnej nieobecności Jezusa. Czy brakuje mi kontaktu i trwania w Jego obecności? A ta odczuwalna tęsknota, w których momentach się nasila? Poszukiwanie Jezusa dokonuje się także poprzez spotkanie z drugim człowiekiem, słuchając świadectwa wiary jak i samemu dzieląc się z innymi. I tutaj kolejny warunek to wewnętrzna jak i zewnętrzna cisza oraz wiara—tak aby Jezusowe słowo mogło we mnie pracować. Trzeba odbyć–na wzór Świętej Rodziny–«podróż do siebie». Powiedzieć sobie szczerze: skąd idę i dokąd zmierzam? Czy mogę obiecać Bogu dozgonną wierność—mimo doświadczenia grzechu i nagonki medialnej? Czy potrafię odkryć w sobie–dzięki łasce Bożej–prawdę o mojej misji na ziemi wobec bliźnich? Prawdę, która pozwala zaświadczać innym o Chrystusie: słowem i uczynkiem. Przecież kiedyś także nie znaliśmy Jezusa i nie spotykaliśmy Go… Pasjonująca podróż w głębiny swojego wnętrza pięknie odpowiada na tę dzisiejszą katechezę, którą Jezus głosi w Swoim Słowie wobec nas, pytając indywidualnie: na jakim etapie poszukiwań Jego osoby jestem ja sam?